piątek, 25 września 2009

Mój pierwszy raz

Swoje pierwsze Runy kupiłem jak miałem sześć, albo siedem lat w niewielkiej księgarni znajdującej się przy ulicy Madalińskiego 4 w Warszawie. Pamiętam, że były w przepięknym płóciennym woreczku. Do zestawu dołączona była pokaźnych rozmiarów książka na szorstkim, szarawym papierze. Kiedy ją przeczytałem duże wrażenie zrobiła na mnie informacja, że wyryte na deszczułkach Runy trzeba przed pierwszym użyciem wypełnić własną krwią. Bardzo mnie to przestraszyło, ale jednocześnie przez to Runy zafascynowały mnie jeszcze bardziej. Konsekrację zaplanowałem podczas pobytu w domu znajdującym się pod lasem, do którego przeprowadzili się moi dziadkowie po przejściu na emeryturę. Byłem tak przejęty całą sprawą, że oczywiście nie omieszkałem się podzielić swoimi planami z resztą rodziny. Moi rodzice nie wyrazili żadnego sprzeciwu. Nie wierzyli w magię, czy w Bogów i uznali, że nie odważę się na podobne samookaleczenie. Najpewniej mieli rację. Co innego babka. Zbeształa rodziców, no i mnie, twierdząc, że Runy to potężne narzędzie magiczne, a nie zabawka i, że nie ma zamiaru spokojnie patrzeć na to jak jej ukochany wnuczek oddaje swoją nieśmiertelną duszę we władanie pogańskim Bogom. Zabrała więc Runy, zabrała książkę. I tak się skończyło moje pierwsze spotkanie z Runami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz